czwartek, 27 lutego 2014


Jesteśmy wielcy!


Właśnie piszę tego posta i zajadam się pysznym pączkiem :) Z dżemem... mój ulubiony... Dzisiaj mogę sobie pozwolić, hehe. W końcu mamy tłusty czwartek. Muszę tylko uważać, żeby sobie klawiatury nie zapaskudzić.

Od kilku dni zastanawiałem się o czym będzie kolejny post. Mam tyle pomysłów, ale ciągle nie jestem pewien, od czego powinienem zacząć, żeby jakoś chaotycznie nie wyszło. Po długich naradach stwierdzam, że podstawą i pierwszym krokiem do jakichkolwiek zmian jest wiara. Wiara w siebie i swoje możliwości. Banał? Pewnie tak, ale jak często ignorujemy proste i na pozór oczywiste rzeczy? Przeczytawszy poprzednie zdanie, ktoś może parsknąć lub przewrócić oczami, ale powiedzcie ilu ludzi przegrało swoje życie przez brak wiary w siebie i niską samoocenę?


Uwierzyć w siebie. Łatwo powiedzieć, lecz czasem tak ogromnie ciężko zrobić. Wszyscy mamy problemy. Wszyscy byliśmy, jesteśmy i będziemy ranieni przez życie i ludzi. Druzgocąca jest dla mnie świadomość, że każdy z nas urodził się jako szczęśliwe, radosne dziecko, a tak wielu skończyło jako zabójcy, przestępcy, samobójcy itd. Pomyślcie, nawet Hitler i Stalin byli kiedyś słodkimi, niewinnymi bobaskami. Ludzie głaskali ich po główkach i uśmiechali się do nich, a co było później, to już każdy wie. Życie może z nas zrobić potworów, ale nikt nie rodzi się potworem. Przychodzimy na ten świat jako wspaniałe dzieci boże. Pełne życia, energii, wiary, pasji i ufności. Nowiutkie modele wypuszczane na rynek tego świata przez fabrykę w Niebie.


Często jest tak, że nasze środowisko nas tłamsi. Nasi bliscy wmawiają nam, jacy jesteśmy beznadziejni. Nauczyciele nieustannie porównują nas do lepiej sobie radzących kolegów i koleżanek. Dzieci się z nas wyśmiewają. Już od najmłodszych lat idziemy przez życie z błędnym przeświadczeniem, że niewiele jesteśmy warci.


W takich momentach z pomocą przychodzi Bóg, dla którego jesteśmy bardzo ważni. Tutaj jednak pojawia się problem. Pomimo, iż w Biblii jest wiele cytatów potwierdzających tą prawdę - my w swej nieskończonej pysze zwyczajnie w to nie wierzymy. Wierzymy w Boga i generalnie większość nie ma problemu z taką deklaracją, ale czy wierzymy Jezusowi, gdy mówi że"jesteśmy solą tej ziemi?

Bazując na naukach ks. Pawlukiewicza, uwielbiam sobie wizualizować Jezusa, który stoi w otwartych drzwiach kościoła i "wypatruje nas z miłością". Tak bardzo mu na nas zależy. Ksiądz Piotr mówi, że gdyby Jezus żył w obecnych czasach, to pewnie jeździłby karetką na sygnale, żeby zbawić jak największą liczbę ludzi. Nie łatwo jednak jest w to uwierzyć. Należy karmić się tym codziennie. Napisać sobie na kartkach "Jestem ważny" i porozklejać po domu, żeby te dwa słowa wwiercały się w naszą skołowaną głowę jak otwieramy szafkę i sięgamy po kubek, czy jak wyjmujemy koszulę z szafy. Śmieszne? Może, ale skuteczne.


Wielu z nas nie decyduje się na realizację marzeń, bo słucha tego podszeptu złego ducha: "Nie jesteś dość dobry/dobra. Nie uda ci się. Nawet nie próbuj, bo cię wyśmieją." My w naszych modlitwach prosimy Boga o siłę, mądrość, odwagę i inną amunicję niezbędną do walki o swoje życie. Jak wielu z nas ma wrażenie, że te prośby trafiają w próżnię?


Dominikanin, ojciec Adam Szustak wychodzi temu wszystkiemu na przeciw i powołując się na Biblię, mówi, że przecież my to wszystko już dostaliśmy w pakiecie. Bóg wyposażył nas we wszystko co potrzebne do osiągnięcia wspaniałego pełnego życia. Niczego nam nie brakuje poza wiarą we własne możliwości.

Mam do Was zatem prośbę - przestańcie odwlekać i zacznijcie działać. Jeszcze dzisiaj zróbcie pierwszy krok do życia, o którym marzycie. Nie przejmujcie się tym, że jeszcze za mało wiecie lub umiecie. Zły duch przytrzymuje nas za rękę i wmawia nam, żeby jeszcze poczekać, bo to jeszcze nie czas, bo coś trzeba poprawić, doczytać, udoskonalić. Odwlekanie to jedna z jego najpotężniejszych broni przeciwko ludzkości. Wyrwijmy się z jego uścisku i uwierzmy w nasze możliwości. Nie przejmujmy się porażkami. One są tylko lekcjami w szkole życia.


Harv Eker - jeden z najwybitniejszych trenerów rozwoju osobistego powiedział: Jeśli chcesz zostać milionerem, musisz zacząć myśleć jak milioner. zastosujcie to w sowim życiu, niezależnie od tego kim chcecie zostać. Mówi Wam to bloger -Marcin Ziernicki :)

czwartek, 13 lutego 2014


Wybaczam sobie!




Zadaniem tego bloga jest inspirowanie i motywowanie ludzi do tego, ażeby zaczęli żyć pełnią życia, żyć mocniej. Od pewnego czasu zadaje sobie zatem pytanie czy powinienem prawić morały skoro sam borykam się z trudnościami? Ten post ukazał się po długiej przerwie, ponieważ przechodziłem może nie kryzys, ale pewną recesję (jeśli można użyć terminologii ekonomicznej). Przecież wszyscy eksperci rozwoju osobistego odnieśli sukces, zmienili swoje życie i właśnie na własnym przykładzie uczą innych, jak uczynić to samo. Ja nie mam zamiaru udawać eksperta, ani jakiegoś guru, ale tak czy owak, straciłem zapał do prowadzenia tego bloga. 

Hmm... czy to nie nazywa się słomiany zapał? Blog ma zaledwie półtora miesiąca, a ja już wypaliłem się i nie wiem czy chce go dalej prowadzić? Coś tu jest nie halo! Czy tak właśnie nie wyglądała moja każda poprzednia inicjatywa? Zapalałem się do czegoś, a gdy pojawiały się pierwsze trudności, rezygnowałem? Otóż odpowiedź oczywiście brzmi: TAK!!!

Co zatem powinienem zrobić, gdy już sobie to uświadomiłem? 

Przetrwać chwile słabości i iść dalej! Tylko ludzie wytrwali dostają to, czego chcą. Nie mam zamiaru zatem poprzestawać. Będę dalej publikował posty, czy to się mojemu lenistwu podoba, czy nie. Będę szukał nowych rozwiązań, będę zgłębiał tajniki rozwoju i sukcesu osobistego, rzecz jasna wszystko w imię Jezusa, bo bez niego nic się nie może udać.

Nie zmienia to faktu, że czuję się winny, że nie dotrzymałem terminów. Założyłem sobie przecież, że z dokładnością zegarka szwajcarskiego będę co czwartek publikował kolejny artykuł. Jak wiecie, poczucie winy jest jak kamień, który ciąży na klatce piersiowej i nie pozwala wziąć pełnego oddechu. Powtórzę zatem pytanie - co powinienem teraz zrobić? Przecież znowu zawaliłem. Znowu mi się nie udało. To już tysiąc siedemset dwudziesta czwarta wtopa w tym miesiącu i jak mam teraz z tym żyć?

Odpowiedź brzmi: wybaczyć sobie i iść dalej! Tak wiele mówi się o uzdrawiającej mocy wybaczania. To wszystko prawda i podpisuje się pod tym wszystkimi moimi kończynami, ale czy nie uważacie, że dużo łatwiej nam przychodzi wybaczyć innym ludziom, aniżeli sobie samym? Dotyczy to zwłaszcza pedantów i perfekcjonistów, a uwierzcie mi, wśród nas jest ich wielu.

Dlaczego nie potrafimy sobie wybaczyć potknięć i błędów? Nie bądźmy wobec siebie tacy surowi. Jeszcze nie raz coś zawalimy, zaniedbamy, zapomnimy. Droga do sukcesu jest usłana błędami. Wielkim człowiekiem jest ten, który upada sześć razy, a podnosi się siedem.

Wobec tego przepraszam siebie i Was za moją bierność na blogu. Oświadczam, że w pełni i szczerze sobie wybaczam i z całą stanowczością zabieram się do pracy!

Zachęcam Was do przyjęcia takiej samej postawy, a życie stanie się łatwiejsze. Bądźcie łaskawi, aczkolwiek wymagający dla samych siebie. Nie chodzi przecież o to, żeby w ten sposób tłumaczyć lenistwa i odwlekania. Nie rozpamiętujcie swoich porażek, ale uczcie się na nich. Ja mam zamiar robić to samo!

Pozdrawiam i gorąco zapraszam do komentowania!